Czy istnieje proces wymierania polskich elit mogących kształtować gusty?

Rozpoczęłam współpracę z portalem Kulturantki.pl. Nowe wyzwania i nowe doświadczenia, a że nie lubię stać w miejscu… idę (mam nadzieję) do przodu. Tym razem przeprowadziłam wywiad z pisarzem, wydaje mi się (pokrewną duszą) i historykiem Markiem Świerczkiem. Oczywiście zaprosiłam jego również do mojej Fabryki Ludzi i Koneserów Życia, bo jak mogło być inaczej. Fascynuję się interesującymi ludźmi. 🙂

Jego największym zamiłowaniem jest historia  dwudziestolecia międzywojennego. Interesuje się też publicystyką w zakresie stosunków polsko-rosyjskich oraz literaturą. W naturalny sposób wplata treści historyczno-narodowe w konwencję powieści popularnej w jej różnych odmianach. Bez problemu przechodzi z jednego okresu w drugi, to u niego jest naturalne, oczywiste i zgodne z konwencją pisanej opowieści. W 2007 r. opublikował powieść pt. „Bestia”, w której wykorzystał fragmenty „Wiernej rzeki” Stefana Żeromskiego, łącząc je z opowieścią o polowaniu na wilkołaka na ogarniętej Powstaniem Styczniowym Żmudzi. W 2012 r. w powieści pt. „Dybuk” opisał terroryzowaną przez UB i moralnie spustoszoną wskutek wojny Polskę, wykorzystując sensacyjny wątek planowanego zamachu na wysokiego oficera Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego.

W opublikowanej w 2015 r. powieści pt. „Skowyt” wykorzystał możliwości powieści detektywistycznej, by opowiedzieć historię politycznych zabójstw księży Suchowolca, Zycha i Niedzielaka. To bardzo ciekawy i pouczający sposób wykorzystania posiadanej wiedzy historycznej dla pożytku innych.

To dziwne, bo kiedy czytałam o Twojej najnowszej książce „Skowyt” poczułam duże pokrewieństwo z Tobą… proza mroczna, duszna i mocno poetycka.. czy nie uważasz, że na naszym rynku mało jest miejsca dla nas? W kraju gdzie literatura popularna osiąga szczyty popularności 🙂

Marek Świerczyk: Miło słyszeć o pokrewieństwie dusz 🙂 A co do prozy mrocznej i poetyckiej, chcę wierzyć, że jest dla niej miejsce i w Polsce. Wprawdzie publicyści zachłystują się statystykami wskazującymi, że tu 60% ludzi nic nie czyta, ale wystarczy proste pytanie: kiedy było inaczej? W PRL-u, kiedy to 6% ludzi miało wyższe wykształcenie? Czy może w II RP, kiedy spora część społeczeństwa czytać w ogóle nie umiała? Trzeba się pogodzić z tym, że pisze się dla niszowych grup, dla nielicznych ludzi, którzy odrzucają papkę telewizyjno-internetową…Ale to nie wyklucza wyjścia z tych kulturowych gett. Dwadzieścia lat temu o Tolkienie i Sapkowskim słyszeli jedynie wybrańcy, a teraz dzieci kupują plastykowe figurki Aragorna i Geralta. To, co niszowe, może łatwo wejść do głównego nurtu, a zadziwiająco często to, co jest w tymże głównym nurcie, szybko bywa zapomniane i odrzucone.

Mam podobne podejście do wydawnictw w Polsce. Lubię kiedy moja książka jest moja… i też „kopię się z koniem”. Czy nie łatwiej byłoby iść utartymi schematami?

To znaczy pisać według znanego schematu: urokliwy główny bohater, który jednak nie może być zbyt skomplikowany, by nie utrudniać identyfikacji? Krótkie zdania? Dużo seksu a mało opisów? Zwroty akcji i tajemnice na poziomie zagadek z zeszytów Kaczora Donalda? Spiskowe wersje rzeczywistości, przeplatane sztucznie dowcipnymi dialogami? A wszystko to, gdy już zaskoczy i rynek połknie przynętę, powtarzane w kolejnych wersjach tego samego? Widuję coraz więcej takich reklam nowych powieści sławnych autorów: siódmy tom znanego i lubianego…Schemat z kina przenoszony do literatury, któremu ulegają nawet naprawdę utalentowani autorzy…Z pisaniem jest jak z miłością fizyczną: dopóki robi się to w imię przeżycia czegoś pięknego, jest niezwykłym doświadczeniem. Ale gdy tylko ktoś za to płaci i wymaga, staje się prostytuowaniem się. W dodatku o niebo bardziej upokarzającym niż handel własnym ciałem, gdyż sprzedaje się własny talent i duszę. Dlatego, lepiej iść własną ścieżką, bez książeczki zdrowia zakładanej przez policję i ulubionego sutenera w postaci poklepującego cię po plecach redaktora, który planuje sześć tomów, w których ożywisz „urokliwego bohatera” z tomu pierwszego…

Czy nie masz wrażenia, że w Polsce rynek literacki jest trochę hermetycznie zamknięty? Dla wybranych, dla znajomych znajomego itd…?

Rynek się zamknął, gdyż książki zaczęto sprzedawać jak podpaski. Znane wydawnictwa utrzymują swoją stajnię recenzentów w gazetach, ci zaś – jako arbitrzy elegantiarum – potrafią wypromować dowolny chłam. Jest to tylko część poważniejszego procesu, jakim jest wymieranie polskich elit mogących kształtować gusty. Tym sposobem, doszło do monopolizacji guścików, kształtowanych przez kółka wzajemnej adoracji, które nawzajem sobie wręczają nagrody literackie i opisują swoje fantastyczne osiągnięcia w wielkonakładowej prasie. A współczesna inteligencja polska po masowych, płatnych studiach, traktuje te wewnątrzgrupowe pieszczoty oralne jako miernik kultury literackiej. Tyle, że aby zburzyć ten chory układ, potrzebne jest nie tyle otwarcie tych literacko-dziennikarskich koterii, ile wytworzenie polskiej elity, będącej w stanie samej oceniać wartość dzieła, bez oglądania się na mądrali po maturze z różnych mniej lub bardziej dziwnych redakcji…

Jak zaczęło się Twoje pisanie?

W liceum musiałem nauczyć się fragmentu „Wyzwolenia” Wyspiańskiego, by wyrecytować je na akademii ku czci czego nie bądź. A ponieważ byłem wtedy zajęty głównie zawodniczym uprawianiem sportu – zapomniałem…W związku z tym wyszedłem przed szpaler i natchnionym głosem wyrzuciłem z siebie jakiś bełkot, lekko podrasowany patosem Wyspiańskiego. Nikt się nie zorientował. Za to ja uświadomiłem sobie, że potrafię szybko i sprawnie ułożyć własne myśli i emocje w zdania.

Co sądzisz o powiedzeniu, że prawdziwa literatura to ta pisana z przyśpieszonym biciem serca?

Prawdziwa literatura, to literatura pisana z przyjemnością, w amoku. Myśli rozwijające się samodzielnie, bez szukania dobrze brzmiących słów i splatania zdań w homoseksualne zawijaski. Zapewne to samo można powiedzieć o grafomanii, ale zasada jest ta sama, tylko rezultat się różni 🙂 Nigdy nie mogłem zrozumieć ludzi, którzy publicznie mówią, że dla nich pisanie to ciężka praca, że się męczą, że walczą z tekstem, że to katorga… Mam wrażenie, że to musi być jakiś koszmar i nie rozumiem, po co to robić? To nie jest dobrze płatna praca, więc gdzie tu sens?

Kiedy piszesz?

Kiedy się da. A więc rzadko i z doskoku. Dlatego tyle w moich tekstach pracy redakcyjnej: zmieniają się daty, czasem imiona… Po prostu – z racji przerw – wciąż wchodzę do nowej rzeki.

Musiałam o to zapytać, Twój ulubiony autor?

Jens Bjørneboe – niebywale utalentowany pisarz walczący literaturą z własną samotnością i chorobą psychiczną. W Polsce niemal nieznany, co nie zaskakuje zważywszy popularność książek w typie „Pięćdziesiąt twarzy Greya”…

źródło: Kulturantki.pl 

 

skowyt_okl