Dziwię się, że premiera „Wstydu” wywołała w USA dyskusję o tym, co w kinie można pokazywać, a co jest niedopuszczalne. Niedopuszczalne? Co może być niedopuszczalne? Przecież mówi się, że nic co ludzkie nie jest nam obce. A pulsujący wciąż chorobliwy erotyzm, może się trafić przeciętnemu człowiekowi żyjącemu w obecnych czasach. Jednostki chorobowe mijamy na chodnikach. Często zamknięte w sobie osoby, tłamszą destrukcyjne zachowania wywoływane lękiem. Reakcja na to jest różna. Każdy przeżywa to na swój, niestety narzucony przez naturę sposób. A jak wiadomo natura jest bezlitosna i nieubłagana. Jedni podcinają sobie żyły, inni umierają każdego dnia, a jeszcze inni permanentnie szukają sytuacji o podłożu seksualnym. W ten sposób wyrzucają z siebie złe myśli, uciekają od codzienności, od demonów, które zagościły w ich organizmie. Niestety zachowania takie mają destrukcyjne skutki dla życia danej jednostki. Staje się emocjonalnie wypaczona, nagminnie masturbując się szuka ujścia niepokoju, oglądając pornografię często zagłusza swoją samotność.
Tak dzieje się z Brianem, atrakcyjnym 30-latkiem, który jest singlem z Nowego Jorku, nie potrafiącym totalnie zapanować nad swoim życiem erotycznym. Sytuacja jeszcze bardziej wymyka się spod kontroli, kiedy niespodziewanie wprowadza się do niego siostra. Nominowany do Złotych Globów, pulsujący emocjami dramat erotyczny bada naturę seksu, bliskości i związków we współczesnym świecie.
Kiedy oglądałam film, zamiast wstydzić się, czułam współczucie dla głównego bohatera. Odczuwałam jego samotność, pozornie pozbawioną zewnętrznych uczuć, jednak kiedy wpatrzyłam się w jego oczy, mimikę, można było dostrzec zlęknionego człowieka poszukującego wytchnienia w tym gnającym na oślep świecie.
“Wstyd” otrzymał kilka nominacji oraz wygranych na festiwalach filmowych takich jak Złote Globy, BAFTA, MFF w Wenecji, BIFA oraz Camerimage.