Naszła mnie refleksja na temat napinania się. Czy osoba pisząca powinna chodzić w za dużym swetrze? A malarz? Czy powinien być wiecznym ascetą, który „żyje pod mostem”. Czy artysta powinien wyglądać już zewnętrznie na osobę wiecznie cierpiącą, która na dnie swojej duszy szuka wrażliwości?
Czy chodzi o to, że im więcej człowiek „łachmanów” na siebie włoży, tym jest lepszym i bardziej interesującym artystą?
Czy nie trąca to czasami sztucznością i plastikowym zachowaniem. Dla mnie to jest większa sztuczność od tej, którą często pokazuje się palcami. Ile plastiku jest faktycznie w plastiku, a ile plastiku jest w pokazywaniu, że się jest artystą?
Czy wrażliwość człowieka nie może być okraszona ładnym strojem? Modnym, nie koniecznie kreatywnym? A czy kreatywność wewnętrzna musi wylewać się na zewnątrz? Czy to jest wyścig na to, kto się bardziej ubrudzi i kto bardziej da po sobie znać, że jest artystą?
Według mnie nie zawsze indywidualizm musi być widoczny gołym okiem. Indywidualizm to wylewające się myśli z człowieka myślącego inaczej, to słowa, których inni się brzydzą, to zachowanie, którym inni gardzą. Dla mnie indywidualizm to bycie prawdziwym w tym często sztucznym i mdłym świecie.
Są ludzie, którzy wiedzą wszystko a udają jeszcze więcej.