Nie lubię kiedy ktoś na siłę chce być oryginalny, „mrożkowski” czy „gombrowiczowski”. Jak ktoś mówi, że nie posiada profilu na FB, nie prowadzi bloga, bo twierdzi, że przez te kanały wycieka dusza. Po czym udziela (już w wieku dwudziestu kilku lat), wywiadu rzeka, w którym opowiada o dzieciństwie, rodzinie, wpuszcza do siebie czytelników? Mowa o Dorocie Masłowskiej.
Nie chcę krytykować jej literackich poczynań, bo nie czuje się uprawniona do tego, żeby oceniać kogoś, kto wkłada pewnie całą siebie do swojej literatury. Mierzwi mnie jednak takie sztuczne silenie się na inność. Ja też nie jestem fanką FB czy pisania bloga. Trudno było mi podjąć decyzję o udzielaniu się w necie. Znalazłam jednak wolną, nieinwazyjną przestrzeń. Blog to dla mnie nic innego jak publicystyka lub pisanie o tym, co mnie otacza. Nie zwierzam się tutaj z intymnych przeżyć, nie opowiadam o rodzinie. A wręcz przeciwnie. Traktuję te kanały jako miejsce, które są ujściem dla moich negatywnych emocji. Tu wyrzucam z siebie irytacje. A każdego dnia jest sporo takich sytuacji, w których mam ochotę usiąść i coś napisać. To jest jedna z tych chwil.
Ważne jest, żeby nie być dosłowną kopią innych. Żeby mieć swój sposób na życie, żeby być wiernym sobie, swoim ideałom, a nie cudzym. Niespójność zachowań i wypowiedzianych słów, demaskuje autora, czy tego chce czy nie.