Depresja, moment twórczy?

Czytałam dziś o depresji. Wczytywałam się w różne mądre, mniej mądre teksty. Wiem jedno… Wie ten, kto przeżył. To, że depresja może być twórczym momentem, jak pisała Elif Safak, to mnie zaintrygowało…

Według mnie musi minąć długi czas, nim zaczniemy być sobą, a może już nie sobą… kiedy możemy coś napisać… Kiedy możemy normalnie myśleć, kiedy możemy w ogóle myśleć… niestety te myśli już pozostają podsycane chemią.

Jak to jest z depresją?
Zależy o jakiej depresji mowa. Dla mnie depresja, to paraliż ciała, duszy, umysłu. I według mnie to nie depresja jest twórczym momentem. Ona dla mnie jest niszczycielem, którego efekty są zadziwiające… Depresja, ten podły stan umysłu, te zabijające każdego dnia lęki, to unieruchomienie wspomnień i spoglądające oczy w jednym kierunku, myśli skostniałe…

Nie przypisywałabym depresji zasług. Być może ten twórczy moment, to chwile uniesienia, będące skutkiem farmakologicznego zakażenia, które ma wpływ na nasz mózg. Który o dziwo, zaczyna sobie lepiej radzić.

I nie warto wierzyć w cuda. W ochy i achy na temat “modnej depresji”. Modna depresja nie istnieje, takiej według mnie, nie ma. Bo albo umierasz, albo udajesz, albo ci się wydaje. Depresja wykańcza tak mocno, że nawet nie ma siły o niej pisać, wspominać, a co dopiero pod jej wpływem.

Nie lubię kreacji powołujących się na jej istnienie/posiadanie(!). Ja zostawiłabym ją w spokoju.

Poszukałabym raczej wyjścia i elementów, które mogą innym, ją pokonać. A tu nie można nic napisać, jak tylko:
wielka chęć do życia, długa ciężka droga, przeplatająca się zwątpieniem i optymizmem.

Ja bym niczego depresji nie zawdzięczała… to żaden moment przełomowy… chyba, że mowa o chemii…

Kraty