Kiedyś pewien magazyn zadał mi pytanie, które sprawiło, że poczułam pustkę w głowie. Złośliwi powiedzieliby, że to nie nowość :), ale dla mnie to jest nowość. Ponieważ na co dzień mnoży mi się milion różnych myśli. Taka gonitwa czasami nie ma końca, nawet kiedy śpię – śnię. Miałam dokończyć zdanie i trochę tego wyszło 🙂 przeczytajcie sami…
Kanon to… Kiedy słyszę słowo kanon, coś się we mnie kłóci. Nie lubię wszelkich zasad i norm, choć wydawałoby się, że w pewnych dziedzinach są nieuniknione. Ja lubię je przełamywać. Źle to określiłam, może nie tyle lubię przełamywać, co po prostu według nich nie egzystuję. Ewentualnie określam własne zasady w różnych dziedzinach, według których przeżywam kolejne dni, piszę i obcuję z innymi osobami.
Wszelkie szufladkowanie powoduje, że sztuka staje się mało autentyczna. Natomiast osoby żyjące według jakiegoś kanonu, nie żyją zgodnie ze sobą, lecz z obowiązującymi normami. Mi zależy na tym, żebym była autentyczna w tym co robię, żebym nikogo nie naśladowała i nie odgrywała żadnych ról. Tym bardziej zależy mi, żeby moje książki i klimat z nich emanujący, stanowiły oazę dla osób przytłoczonych codziennymi modami.
Według mnie, dobry artykuł to ten, który pisze się z przyśpieszonym biciem serca.
Podczas takiego pisania nie ma miejsca na obowiązujące trendy, tym bardziej że literaturę tworzy się często nie umysłem, lecz sercem. Pisanie jest dla mnie pewnym rodzajem ekspresji artystycznej. Denerwuje mnie planowanie konstrukcji książki, tym bardziej, że pisanie to nie „budowa domu”, tylko wyrażanie emocji, które niosą mnie często w różnych kierunkach. Jeżeli to się spodoba czytelnikowi, to świetnie, jeżeli nie – to ja i tak nie zamierzam niczego zmieniać. Trudo mi się dopatrzeć konstrukcji w wielu książkach, które stanowią dla mnie niejako biblię i myślę, że nie tylko dla mnie, np. „Zwrotnik Raka”, „Zwrotnik Koziorożca” Henrego Millera, “Ulisses”. Ja chcę z autorem książki płynąć, nie muszę zatrzymywać się na kolejnym rozdziale. Lubię słowotok i niekończący się tabun emocji. To jest dla mnie Literatura przez duże „L”.
Moje książki wydaje mi się czyta się podobnie. Choć już nie raz usłyszałam sporo uwag na temat tego, że zarzucam czytelnika lawiną myśli, emocji, że po przeczytaniu mojej książki czasami boli głowa i zaczyna się głęboka analiza własnego życia. Z pozoru negatywne opinie, stanowią dla mnie sedno tego co robię. Są jak miód na moje serce. Bo właśnie o to mi chodzi. O to, żeby czytelnik zastanowił się nad książką, ale szczególne nad sobą. Według mnie ważniejsze niż ograniczanie się i uleganie panującym kanonom, jest posiadanie własnego stylu. Jest to jednak zupełnie coś innego niż np. pisane książek według utartych norm lub potrzeb rynku. Powiem więcej wszystko to, co stanowi niejako obowiązujący kanon np. w literaturze nudzi mnie. Najczęściej odwracam się i idę w przeciwnym kierunku.
Nie interesuje mnie to co gładkie, ładne, miałkie i płytkie.
Ciekawostką jest to, że w starożytnym Egipcie kanon miał znaczenie religijne i polityczne. Ściśle określał sposób obrazowania człowieka zależnie od hierarchii społecznej. Wydaje mi się, że od tego odległego czasu niewiele się zmieniło. Panujące mody często segregują ludzi oddzielając grupę snobistycznie nastawionych do życia i tych którzy niejako czują się lepsi, od pozostałych.
To według nich podążanie za panującymi modami jest wpisane w ich życie. Dzięki temu czują się “na czasie”. Nie zdając sobie sprawy jak bardzo dany kanon ogranicza ich codzienność i utrudnia im kształtowanie własnego stylu. Stają się niewolnikami panujących trendów w niewidzialnym więzieniu. Kiedyś ktoś powiedział, że są więzienia, w których ludzie się rodzą, rosną i umierają. Są więzienia systemów i ustrojów, schematów i zasad. Te więzienia nie tylko niszczą ciało, ale sięgają dalej, sięgają dusz, sięgają głęboko prawdziwej wolności.