Kiedy rozglądam się dookoła widzę uwijające się w pośpiechu larwy. Mają szare kolory, różne kształty, różne przekonania. Jedne wydają odgłosy ciche inne wrzeszczą w celu zaznaczenia swojej obecności. Jedne nie potrafią słuchać, inne nie potrafią tolerować. Pośród tych larw, zdarzają się rzadko motyle. Są piękne, kolorowe, zmysłowe, lekkie jak piórko. Szybują wśród kolejnych chwil, chcąc zaznaczyć swoja obecność. Jednak mało kto je słyszy, a nawet mało kto je widzi. Pomimo swojej barwy, wyjątkowości są jakby niewidzialne. Być może zbyt ciche? A może zaszczute poprzez ogromne ilości larw? Każdy dzień powoduję, że coraz bardziej zatapiają się w jadzie, który wydzielają mało atrakcyjne istoty. Jad jest gorzki, ale skuteczny. Pozostawia ślady, czasami przez całe istnienie motyla. Zatapia jego koloryt, jego skrzydła są mniej ruchliwe. Staje się cięższy i mniej zwinny. Zatacza coraz mniejsze kręgi. Musi walczyć o każdy ruch, o każdy promyk słońca. Jest szansa, że dojdzie do formy, ale to wymaga od niego dużych nakładów siły. Powoli staje się silniejszy, a nawet bardziej odporny na jad. I choć siły jego powracają w całości, jednak jego istota zmienia swoją dotychczasową egzystencję. Zaczyna unikać larw, zaczyna uważać gdzie się porusza. Zamyka swoje zmysły. Zaczyna zaszywać się coraz skuteczniej w swoim kolorowym, lekkim świecie. Zaczyna żyć sam dla siebie. Jedyny kontakt jaki posiada, to kontakt z innymi motylami. Wiecie o czym piszę? Za chwile przeniosę się w świat książki. Fabuła zaczyna zmierzać do końca. Historia zatacza krąg, jej koniec jest już przesądzony. Wiem co nastąpi. Efekty pisania będzie można poznać mam nadzieję na początku przyszłego roku. Praca mozolna, dość wyczerpująca, ale piękna i niezastąpiona. Sinicuik nadciąga…