Minęliśmy się zawodowo, ponieważ mieliśmy wspólnie wystąpić na Potyczkach Literackich w Gorzowie, wtedy jakoś nie było mi po drodze… Mam coraz większe opory występować publicznie. Zauważyłam, że komfortowo czuję się przy klawiaturze i wolę tu pozostać. Jest bezpiecznie i zawsze ciekawie. Zaintrygował mnie jednak Piotr Prokopiak. Choć moja dusza w ostatnich czasach wiruje w średniowieczu, w epoce międzywojennej, przez chwilę spoczęła na tym nazwisku. Kiedy przeczytacie wywiad, będziecie wiedzieć, dlaczego… Chciałam go mieć w swojej Fabryce Ludzi. I udało się.
Nie chciałabym rozmawiać z Tobą w sposób szablonowy. Tak, jak zwykle się rozmawia o prozie, poezji. Szczerze przyznam i tu pewnie sobie narobię wrogów, że nie jestem zwolenniczką poezji. Krótkie formy nie trafiają do mnie. Według mnie trudno jest w kilku zdaniach zawrzeć emocje, które łatwiej jest wyrazić za pomocą prozy.
Szablony i schematy myślowe (owo sławetne stachurowe schemacie/ kacie z „Kropki nad ypsylonem”) zabijają w nas to co autentyczne , co sprawia, ze jesteśmy odrębną jednorazowością na przestrzeni wieków. Zgodzę się, iż trudniej zawrzeć istotę rzeczy (wszak nie tylko o emocje chodzi) w kilku frazach, niż za pomocą prozy. Może właśnie na tym polega siła poezji. Na celności i skuteczności „skondensowanego” przesłania. Czasem jeden strzał snajpera jest bardziej efektywny, niż seria z kałacha. Zajmuję się poezją i prozą. Niektórzy nawet twierdzą, że zdradziłem poezję dla sztuki prozatorskiej. Wszak „poetyzowałem” od zawsze, a prozą param się zaledwie od trzech lat. Niemniej jestem daleki od bagatelizowania czy wywyższania którejś z tych dziedzin literatury.
Nie masz wrażenia, że poezja jest pisana dla poetów. Często odnoszę takie wrażenie, że wyczuwalna jest tu jakaś rywalizacja, a nie przekaz do czytelnika.
Jeżeli to prawda, że każdy z nas jest poetą, wtedy odpowiedź brzmiałaby twierdząco. Rozumiem jednak intencje twojego pytania. Tu pozwolę sobie na dygresję: pośród prozaików wcale to nie wygląda lepiej. Ludzka natura jest jaka jest, zawsze znajdą się tacy, którzy mają większą siłę przebicia, co nie zawsze przekłada się na poziom literacki. Często poeci zapominają o swym wybraństwie. O tym, że jako boży głupcy zostali obdarzeni „trzecim okiem” i to właśnie oni mają pomóc oceniać świat, oni mają być nośnikiem piękna. Taka była dotychczas rola poezji (w moim skromnym mniemaniu) począwszy od wieków starożytnych. Obecnie, większość twórców zamknęła się w hermetycznej niszy i uprawia ckliwe „dłubanie w duszy” albo ekwilibrystyki słowne, obarczając tym jeszcze nielicznych czytelników. We współczesnym świecie rolę poetów przejęli politycy, dlatego mamy to co mamy. Zazwyczaj w lokalnych społecznościach twórcy parający się słowem nie są szanowani.
Jeżeli kogoś sposobem na „literackie życie”, jest rywalizacja, swoisty wyścig sprinterski, to ja mu życzę powodzenia, ale proszę beze mnie…
Czy przebywanie z innymi pisarzami, poetami nie powoduje, że można zgubić się w swojej prawdzie?
Mój ojciec powiada: „dobrego to i kościół nie zepsuje”. Podobnie myślę jest z przebywaniem w środowisku literackim. Jeżeli poważnie podchodzę do swojej twórczości i jestem autentyczny, to niemożliwym jest zatracenie w cudzych prawdach. Gorzej, gdy mam w tych kwestiach jakieś deficyty. Mogę wtedy usypać kopiec z wątpliwości i usadzić na nim kolegę literata, który w swej „nieomylności” będzie nauczał co i jak. Mnie to nie grozi. Od zawsze byłem heretykiem, mizantropem i outsiderem.
Jestem samotnikiem i w zasadzie unikam spotkań w szerszym gronie pisarzy, poetów z uwagi na to, że mam dość sceptyczne zdanie na temat przyklaskiwania sobie nawzajem. Niestety takie mam odwieczne wrażenie. Tak hermetyczne środowisko rzadko kiedy dopuszcza do siebie czytelnika, a przecież to on jest najważniejszy. Czasami kojarzy mi się to z „kolesiostwem”. Takie spotkania są dla mnie trochę oderwaniem od rzeczywistości, a przecież na niej bazuje prawda.
Możemy zatem podać sobie dłonie. Również jestem samotnikiem i stanie z boku uważam za swoją siłę. Jednak nie unikam szerszego grona pisarzy. Lubię słuchać mądrzejszych od siebie, bardziej doświadczonych… Odbywa się to na zasadzie przesiewania ziarna od plew. Zawsze coś uszczknę dla siebie i ubogacę własne wnętrze. Daleki jestem od idealizowania kogokolwiek i bezkrytycznego przyjmowania „rad”. „Kolesiostwo” o którym wspominasz oczywiście istnieje. Wzajemne przyklaskiwanie również… Jako człek o niewyparzonym pysku nazwałbym to dosadniej… Powstrzymam się jednak ze względu na delikatność mojej rozmówczyni. Przeróżne gildie i towarzystwa wzajemnej adoracji budzą we mnie niesmak. Często skupiają się one wokół osób posiadających dojścia i układy, co nie zawsze idzie w parze z talentem literackim. To oni decydują o hermetyzmie danej grupy, nie zaś wrażliwość na piękno. Obce mi są takie powiązania, choć odczuwam sympatię do niektórych jednostek. Nigdy nie poddam się żadnym modom, założeniom programowym, czy też czyjemuś widzimisię. Piszę jak piszę. W moim przekonaniu nie jest to rewelacja, ale nie jest to też dno. Znam swoje miejsce w szeregu. Tworzę zawsze dla jednego wirtualnego czytelnika, który stoi mi za plecami, kiedy przelewam siebie na papier. Skądinąd wnioskując po licznych recenzjach i pochlebnych mailach z całej Polski, moje pisanie dociera do właściwych uszu. Niestety i w moim przypadku proza ma większe wzięcie, co zapewne Cię ucieszy.
Po co należy się do Stowarzyszeń? Dlaczego pisarz należy do Stowarzyszenia? Czym Stowarzyszenie jest dla pisarza?
Już świat jest tak urządzony, że ludzie się zrzeszają i zrzeszać będą. Osobiście nie mam nic przeciwko temu, dopóki nie jest ograniczana moja wolność twórcza.
Należę do Związku Literatów Polskich. Dla mnie chłopaczka z prowincji, była to w danym momencie kolejna poprzeczka do pokonania. Bo oto ci, których nazwiska znałem dotychczas z łam prasy literackiej, uznali moją twórczość za wartościową. Kiedy się jeszcze dowiedziałem, że na kilkudziesięciu kandydatów znalazłem się w gronie pięciu przyjętych, poczułem pewien rodzaj satysfakcji. Cóż, nawet taki outsider jak Piotr Prokopiak, daje sobie prawo do odrobiny próżności. Na tym jednak koniec, a przede mną następne poprzeczki.
W konsekwencji wziął mnie pod skrzydła wspaniały oddział poznański, który życzliwie się mną zaopiekował dając tym samym nowe możliwości i nowych przyjaciół. Dlatego nie narzekam.
Czy Stowarzyszenie to nie jest „festiwal racji”?
Nie. Grupy programowe w zasadzie już nie istnieją. Nikt z góry nie decyduje, w co wierzyć, jak pisać, na kogo głosować. Są oczywiście sfrustrowane osobniki, które starają się stworzyć sztuczne podziały, mające korzenie w przeszłości. Dlatego „ci z ZLP” to komuchy, zaś „ci z SPP” to ci prawomyślni. Osobiście takim głupim stwierdzeniom mówię lekceważące: e, tam… Byłem już nazywany masonem, żydem, pedałem, mogę być i komuchem. Takie inwektywy (w ich zamierzeniu) mi tylko pochlebiają. To czytelnik ma znaleźć w moich książkach coś dla siebie, nie zaś ja, mam „szukać” czytelnika poprzez dogadzanie niskim gustom i modom.
Skąd w Tobie potrzeba zagłębiania się w tematy egzystencjalne.
Sięgając głęboko pamięcią wstecz , myślę że taka potrzeba zrodziła się kiedy jako mały chłopiec, stojąc przed lustrem, doznałem przerażającej iluminacji. Nagle dostrzegłem, że ja to ja, że nikt nigdy nie był mną, że nikt nigdy nie będzie mną, że jestem sam wobec nieokreślonej siły rządzącej się swoimi, niezrozumiałymi dla mnie prawami. Pojąłem, iż nikt mi nie da taryfy ulgowej i sam będę musiał odnaleźć swoją drogę. Pojąłem, że odpowiedzialności nie mogę zrzucić na żaden uzurpatorski „autorytet”. Nie ważne, czy jest to papież, polityk, filozof… literat. To pogłębiło oczywiście moją samotność. Jeżeli prawdy, jak ktoś powiedział, będziemy szukać do końca naszych dni. To ja skłaniam się ku przekonaniu, że prawda to nie twierdzenie, osoba, religia… ale prawdą jest szukanie. Jeżeli szukam, rozwijam się, to jestem „w prawdzie”. Jeżeli twierdzę, że znalazłem, to będzie to świadectwem kapitulacji, rezygnacji z pełni człowieczeństwa.
Dlaczego takie książki są zbyt trudne dla czytelnika?
To proste… najzwyczajniej z lenistwa, pójścia na skróty i wiarę w omylnych „nieomylnych”. Praca nad sobą to ciężka orka. Nie łatwiej wcisnąć przycisk „ogłupiacza” i posłuchać jaka dziś „moda na sukces”? Nie łatwiej dowiedzieć się od imperatora w bieli jak mamy wierzyć, zamiast samemu dojść do pewnych twierdzeń? Ludzie szukają drogowskazów, które w całym swym splendorze, odwracają wzrok od ziemi, która może w każdej chwili się rozsunąć odsłaniając gardziel przepaści.
Dopuszczam też możliwość, że nie każdy jest zdolny do filozoficznej refleksji, a jego przeznaczeniem jest bycie jucznym osłem dla różnej maści „autorytetów”, czy to religijnych, czy też politycznych… Nie wiem, może się mylę.
Skąd w nas potrzeba szukania banalności w książkach?
Szczerze powiedziawszy trudno mi na to pytanie odpowiedzieć, bo ja takowej nie szukam. Mogę się jedynie domyślać, że tocząc banalne życie, szukamy tej banalności również w literaturze. Czujemy się wtedy „w domu”. Ale już lepiej czytać banały, niż nie czytać w ogóle.
Nie lubimy prawdy? Ja właśnie jej poszukuję w literaturze.
Mogę wyłącznie odpowiedzieć za siebie. Jeżeli prawda jest „szukaniem” (jak wspomniałem) , a ja lubię szukać, szukam, to mogę się nazwać miłośnikiem „prawdy”. Jednakże staram się zgłębiać przede wszystkim siebie, a literaturę (dobrą) traktuję jako odbicie odrębnych światów znajdujących się w ostępach dusz. Podejrzewam, że każdy rodzi się z metafizycznym głodem. Sztuka życia polega na tym, aby (co zabrzmi paradoksalnie) stale go podsycać.